… Spacery Świdnickie rozpoczęły się w lutym, to co mi wiadome… ponieważ członek podziemnej Solidarności pan Jan Kazimierczak, wspaniały człowiek, to był trener bokserski i wychował bardzo uczciwych i… takich patriotów. I ponieważ na placu teraz Konstytucji często się zbierali, przeważnie panowie, no i debatowali nad tym stanem wojennym, co tu jeszcze można zrobić. I padła myśl, żeby bojkotować Dziennik [Telewizyjny]. To przecież jest pokojowa manifestacja, protest pokojowy. I tak się zaczęło. W godzinach wieczornego Dziennika zaczęliśmy spacerować po Świdniku. Jak dochodziły informacje, a mianowicie tak jak zawsze pocztą pantoflową. Pierwszy wieczór to ja nie uczestniczyłam wtedy nawet, bo nie wiedziałam. Dowiedziałam się na drugi dzień i już wtedy całą rodziną żeśmy poszli na te spacery. Imponujący był widok. Naprawdę nie przesadzam. Ulica, ta obecnie Niepodległości, wtedy Sławińskiego, po jednej i po drugiej stronie to był taki pochód ludzi. Przecież to była pora zimowa, a jednak rodzice z małymi dziećmi w wózeczkach, matki, wymienialiśmy się uśmiechali… To czuło się tą solidarność. Ulica Niepodległości była zajęta zupełnie. A jeszcze co było no takim… naprawdę… że przy tej ulicy była siedziba milicji obywatelskiej i to pod okiem, oknem milicji te spacery się odbywały. Na pewno byli zaskoczeni tym, konsternacja u nich. Ale już następne dni tego spaceru pokazały. Obok gdzieś tam w bocznych uliczkach stały już suki, wyłapywali ludzi ze spacerów i do tych suk, ewentualnie wywozili na Północną, przetrzymywali 48 godzin, robili kolegia, jak i też mieli metodę, że wsadzali do tych suk (takie duże budy były) mieszkańców, no spacerowiczów i wywozili 10 -15 kilometrów za Lublinem, wysadzali, trzeba było wracać na piechotę do domu. To były takie ich represje. Gorzej było z tymi kolegiami. Nie wszyscy przy sobie mieli pieniądze. Jeżeli ktoś z nas zobaczył, że akurat no tam na milicję wzięli to szedł, dowiadywał się… I to kilka osób zostało… kolegium opłacone zostało i też ksiądz Hryniewicz dawał pieniądze, nie zawsze mieliśmy. Ale już kolejny ten dzień…
A! Jeszcze mieszkańcy mieli no taki gest robili, że telewizory wystawiali do okna i świecili świeczkę. Obojętnie czy to była ta główna ulica, co spacerowali, czy inne bloki nie przy tej. Takie symbole były. To było taki łączenie się z tymi spacerowiczami. I chcę powiedzieć, że to kolejny już ten wieczór spacerów, już wtedy były zamontowane głośniki, apel tego WRON-u głównego, tego dowódcy przywódcy tego WRON-u do nas, żeby skończyć ze spacerami. I zrobili takie silne restrykcje, bo zrobili od 18.00 godzinę policyjną, pamiętam telefony były wyłączone, nie można było się poruszać prywatnymi pojazdami po Świdniku, no chyba to to było z tych głównych tych. A mimo wszystko, ale to spontanicznie, myśmy prosto z pracy, tam coś się do domu przybiegło, i na ten pierwszy Dziennik, ten co był chyba o 18.00 czy 16.30, szliśmy na spacery. To było coś budującego! Ale już, pamiętam, w niedzielę na kazaniu ksiądz Hryniewicz znowu zaapelował do nas żeby przerwać te spacery. Ale jak się dowiedziałam to wokół już stały armatki wodne, wokół Świdnika. Gdybyśmy znowu wyszli na te spacery to nie wiadomo czy tylko by się na tej wodzie skończyło. Także ta mądrość księdza Hryniewicza była tak wielka. Ja pani powiem, on znał tamten system, on tam na Kresach się wychował. On miał też wielkie przeżycia, bo jak uniknął śmierci, niewiele opowiadał. Także wiedział co to jest. I dlatego… A myśmy mu ufali wierzyli. I na pewno mieszkańcy Świdnika zostali przez jego rozwagę uchronieni.
Wspomnienia zarejestrowane w ramach projektu Strefy Historii pt. „Niezapomniane historie”.