,,8 lipca. Rano robotnicy trzeciego gniazda wydziału 320 zauważyli znaczne podwyżki cen artykułów spożywczych w wydziałowym barze. Cena kotleta schabowego wzrosła z 10,20 zł na 18,10zł. Stało się tak, mimo wcześniejszych zapowiedzi władz, że podwyżka cen mięsa nie obciąży konsumentów w stołówkach pracowniczych. Robotnicy przerwali pracę. Trwały gorące dyskusje. Sytuację próbował załagodzić kierownik wydziału, a później dyrektor zakładu. Wkrótce stanęły wydziały w hali nr 1, a o godz. 12.30 pozostałe wydziały produkcyjne WSK. O godz. 13 rozpoczęły się rozmowy przedstawicieli robotników z dyrekcją wytwórni. Żądania były głównie ekonomiczne – rekompensata finansowa za podwyżki, lepsze zaopatrzenie świdnickich sklepów. Dotyczyły również rzeczywistej reprezentacji robotników w związkach zawodowych.
Rozmowy nie przyniosły rezultatów. Zaczął się prawdziwy strajk. Pierwszy raz w Świdniku, bez przywódców, bez jednolitej organizacji i jakiegokolwiek doświadczenia. Zdeterminowanie załogi było tak duże, że pracy nie podjęła również druga i trzecia zmiana.
9 lipca. Robotnicy nadal nie pracowali, mimo że dyrekcja wszelkimi sposobami – prośbami i groźbami – próbowała ich do tego zmusić. Niektórzy pozostali na stanowiskach pracy, inni wyszli przed hale. Widok strajkujących robotników oraz ich nieustępliwość spowodowały, że dołączyli do nich pracownicy umysłowi. Był to wynik działania emisariuszy, którzy przenosili informacje między halami produkcyjnymi i biurowcem. O godz. 10 zebrał się już kilkutysięczny tłum. Rozstawiono mikrofony i na schody biurowca wyszedł dyrektor w towarzystwie zakładowego pierwszego sekretarza partii i przewodniczącego rady zakładowej. Pierwsza wystąpiła Zofia Bartkiewicz, późniejsza przewodnicząc Komitetu Strajkowego. Powiedziała, między innymi: Mówię do was, jako członek partii i radna. Ja o żądaniach, które teraz wysuwacie mówiłam przez dwadzieścia parę lat, ale bez skutku. My się tego inaczej nie dobijemy, jak przez strajk. Popatrzmy na siebie. Stoimy tu wszyscy, ramię w ramię, robociarz i kapelusznik. Pamiętajcie, nie dajmy się skłócić. Wszyscy jesteśmy pracownikami. Wasze żony i matki stojące tu z wami są pracownikami biurowca, a wy, nasi synowie, mężowie i ojcowie stoicie przy maszynach. Ale razem tworzymy jedną rodzinę. Pamiętajcie, że zakład jest nasz i musimy o niego dbać. Nie może zginąć, ani być zdewastowany. O to was wszystkich bardzo proszę.
Były to proste słowa, trafiające do serc zgromadzonych przed biurowcem. Przyjęto je gromkimi brawami. Później wystąpili inni, ale najbardziej aktywni byli – Zbigniew Puczek i Zygmunt Karwowski. Spotkanie nie przyniosło rozstrzygnięcia, więc zebraliśmy się jeszcze raz, po przyjeździe ministra, dyrektora zjednoczenia, wojewody, trzeciego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR i naczelnika miasta. Dyrektor zakładu obiecał podwyżki o 300 zł, wojewoda zaopatrzenie w sklepach na poziomie Lublina, zaś minister usiłował przekonać strajkujących, że nic więcej nie może dla nas zrobić, bo w kraju jest trudna sytuacja gospodarcza. Uśmiechając się życzliwie, zakończył słowami: A teraz towarzysze idźcie do pracy, a my będziemy o was pamiętali. Zebrani przyjęli to gwizdami i śmiechem. Odezwały się okrzyki pod adresem władz: Do domu!. Strajkujący powoli rozeszli się. Dyrektor zjednoczenia i członkowie dyrekcji wytwórni poszli na wydziały namawiać robotników do podjęcia pracy. Obiecywali natychmiastowy przydział mieszkań, grozili zwolnieniami. Nikt się jednak nie nabrał na takie obietnice i próby zastraszenia. Ktoś głośno zapytał: Gdzie są taczki? Na co obaj panowie chyłkiem wycofali się do biurowca.
10 lipca. Załoga nadal strajkowała. Dyrekcja nie podjęła rozmów, bo nie miała wytycznych z góry. Zebrani przed biurowcem nie ustępowali. Skandowali główny postulat – 100 zł dla każdego oraz ułożone naprędce wierszyki, w stylu: Ministerku nie bądź taki, wyjdź do ludzi, nie rób draki. Jak się ludzie zdenerwują, to ci skórę wygarbują. Później słowo „ministerku” zastępowali „dyrektorku”, itp. Śpiewano Rotę, Wyklęty powstań ludu ziemi i pieśni religijne. Pod bramą zakładu gromadzili się świdniczanie, w większości rodziny strajkujących i emerytowani pracownicy wytwórni.
Nikt nie wyszedł do strajkujących. Później okazało się, że wspólnie z instruktorami bezpieczeństwa przygotowywali plan złamania strajku. W pomieszczeniach przyzakładowej szkoły zgromadzono w nowych, roboczych ubraniach członków ORMO. O tym, że planowano rozliczenie się z robotnikami świadczył fakt, że robiono zdjęcia strajkującym, a przed biurowcem pojawili się młodzi, wysportowani mężczyźni w czystych kombinezonach roboczych. Niektórym z kieszeni wystawały nowe, nieużywane narzędzia.
W tym dniu została przerwana łączność telefoniczna Świdnika z resztą kraju. Druga i trzecia zmiana nie podjęła pracy. Wieczorem pierwszy sekretarz komitetu zakładowego PZPR, w towarzystwie wojewody, odwiedzili w domach Zofię Bartkiewicz i Zbigniewa Puczka. Za zaniechanie strajku obiecywano jej talon na samochód i mieszkanie dla córki, a jemu zagrożono poważnymi konsekwencjami, jeżeli strajk będzie kontynuowany.
11 lipca. Przed rozpoczęciem pierwszej zmiany odbyły się odprawy aktywu partyjnego, związkowego i młodzieżowego, na których podano, że robotnicy zaprzestają strajków, a tylko nieodpowiedzialna grupa ciągle miesza i podburza – w takiej sytuacji należy zapewnić spokój i porządek. Aby uniemożliwić kontakt miedzy strajkującymi, władze utworzyły grupy złożone z aktywistów, które miały za zadanie obstawić drzwi do biurowców i nie wypuszczać pracowników na zewnątrz. Pozamykano także hale produkcyjne.
W jednym z wydziałów do pracy przystąpiły cztery osoby: sekretarz PZPR, przewodniczący oddziałowej rady związków zawodowych, przewodniczący ZMP i zastępca kierownika wydziału. Ten ostatni usiłował pracować na tokarce, ale nie umiał nawet zamocować materiału do obróbki. Łamistrajki nie wytrzymali jednak napięcia psychicznego i zaniechali pracy.
Podjęte przez władzę środki nie przyniosły oczekiwanego przez nie rezultatu – nikt nie podjął pracy, robotnicy otworzyli hale, a pracownicy z biurowca wyszli, mimo ustawionych straży. Znów zebraliśmy się przed biurowcem. Wybraliśmy przedstawicieli poszczególnych wydziałów, którzy zebrali się w sali konferencyjnej. Wybrano 11-osobowy Komitet Strajkowy, zaś pozostałe osoby stanowiły straż porządkową, dbającą o to, by nie doszło do prowokacji. Ludzie ci byli również łącznikami między Komitetem a poszczególnymi wydziałami. Trzyosobowe prezydium Komitetu stanowili: Zofia Bartkiewicz – przewodnicząca, Zygmunt Karwowski – zastępca i Roman Olcha – sekretarz. Z pozostałego składu Komitetu pamiętam niektóre nazwiska: Stanisław Pietruszewski, Józef Kępski, Zbigniew Puczek, Urszula Radek. Ja też byłem jego członkiem.
Komitet przystąpił do rozmów z władzami. Wcześniej jednak ustalono główne punkty porozumienia. Załoga zgłosiła 568 wniosków, z czego specjalnie wybrana komisja, po skomasowaniu powtarzających się żądań, ustaliła 110 istotnych punktów. Negocjacje trwały około ośmiu godzin. Najwięcej problemów było z żądaniem dotyczącym podwyżki o 1000 zł.
Komitet zgodził się także na zmianę nazwy z Komitetu Strajkowego na Komitet Postojowy oraz na to, by nie publikować treści porozumienia poza zakładem. Po odczytaniu jego treści przez zakładowy radiowęzeł, złożono go w tajnej kancelarii. Te środki ostrożności ze strony władz nie miały większego znaczenia, gdyż od 9 lipca coraz więcej zakładów pracy Lubelszczyzny rozpoczęło strajki. Po czterech dniach i zgodzie dyrektora na nasze żądania, strajk został przerwany. Ostatecznie, porozumienie kończące strajk zawierało następujące punkty: podwyższenie zarobków i wzrost płac o dalsze 400 zł miesięcznie od 1 stycznia 1981 roku; stosowanie zasady rekompensaty zarobków w przypadku dalszego wzrostu kosztów utrzymania; poprawienie zaopatrzenia Świdnika w artykuły żywnościowe; nierepresjonowanie członków Komitetu Strajkowego, osób wspierających i wszystkich strajkujących oraz wypłacenie wszystkim strajkującym wynagrodzenia za czas strajku w wysokości jak za urlop – w zamian załoga wykona produkcję pracując w godzinach dodatkowych. Postanowiono też, że pozostałe postulaty załogi przekazane zostaną, w zależności od kompetencji, dyrekcji zakładu, zjednoczeniu i ministerstwu, władzom administracyjnym miasta i województwa oraz władzom partyjnym. Nad ich realizacją miał czuwać Komitet Strajkowy.’’
Relacja za: ,,Głos Świdnika”, n.26 2005
Ryszard Kuć
Square