Stanisław Zieliński

Square

Stanisław Zieliński: Cały czas tłum ludzi przez który trzeba się było przeciskać

Ze spacerami się spotkałem w dość taki ciekawy sposób. Rodzina żony mieszkała w Lublinie i tam często bywaliśmy. Któregoś razu wróciliśmy i nie pamiętam z jakiego powodu, bo mieszkaliśmy już wtedy na końcu Kosynierów, czyli tutaj, na Kosynierów, czyli na końcu (wtedy to się nazywało ulica Sławińskiego), dzisiejsza Niepodległości, i wysiedliśmy przy kinie. Pierwsze kroki – nic, natomiast już docierając tam na róg, gdzie kiedyś był sklep sportowy, my przeżyliśmy szok. Mówiąc „spacery” nikt sobie nie zdaje sprawy, może nikt, [poprawia się] może ktoś z zewnątrz, co to oznaczało. To był tłum ludzi przez który nie dało się przejść. Ulica, chodniki oba, chyba tylko poza jezdnią były wypełnione tłumem ludzi, po trawnikach też, którym się trzeba było bokiem przeciskać. Sklepy, nie sklepy już nie było mowy. Myśmy, nie wiem ile żeśmy szli przez Świdnik, ale z oczami rozszerzonymi, bo to był szok. A jednocześnie no dziki śmiech i radość, bo niezależnie od bardziej takiego po stronie Solidarności wypowiadania się lub takiego lekkiego no…  szło się z nimi, ale było się umiarkowanym. No sposób jaki wymyślono, no był genialny, bo chodziło o oczywiście o Dziennik Telewizyjny, który nie należało oglądać, no ale jak siedzisz w domu to jak udowodnisz, że nie oglądasz, więc ludzi w tym czasie wyszli na spacer. Tyle, że wszyscy jednocześnie. I tłum był tak gęsty, i to chyba prawie do końca Sławińskiego, znaczy poprzedniej Sławińskiego, obecnej Niepodległości. Cały czas tłum ludzi przez który trzeba się było przeciskać. Potem jeszcze raz ja wyszedłem, a to tak po paru dniach w bardzo prosty sposób załatwiono: policyjną godzinę przeniesiono na godzinę 17.00. I w tym momencie już te spacery przestały funkcjonować. Ale przez parę dni sygnał poszedł, że to, że ktoś próbuje narzucić coś to nie koniecznie oznacza, że ludzie to kupią i to było tak… odpowiedz, choć krótka, ale wystarczająca, żeby to się stało i sławne no i jednocześnie dla władz bardzo mocno powiedziane „Nie, nie, nie, możecie sobie wymyślać co chcecie, a my zrobimy swoje”. Bo to nie wiem nie pamiętam tylko ile dni, czy 2, 3dni. A tam jeszcze raz potem żeśmy wyszli trochę, niby to po zakupy, a trochę, żeby zobaczyć jak i wejść w to. I potem któregoś dnia godzina policyjna już od 17.00 – się skończyły spacery. Ale rzecz była genialnie pomyślana i dla wszystkich, którzy spotykali się, no wywołała śmiech i radość. Bo… już sam genialność pomysłu, po prostu wyjść na spacer, no cóż w tym takiego nagannego – nie, nic. Spacer to…  a że wszyscy jednocześnie, to trochę może dziwne, ale gdzie, co ja mogę powiedzieć sąsiadowi, żeby nie wychodził, bo ja idę na spacer?
Taka to była sprawa, no wspaniała i podobała mi się bardzo. To jeden z tych sposobów, który bardzo dotkliwie i wyraźnie mówi o nastrojach społeczeństwa i o tym, co społeczeństwo myśli. Przy…  bez jakichś gwałtownych czynów ani gadania, krzyków. Nie. Bo to było spokojne… To był rzeczywiście spacer. Tylko mówię, chyba całego Świdnika jednocześnie na tej jednej ulicy.

Wspomnienia zostały zarejestrowane w ramach projektu „Świadkowie historii”. Opracowała M. Mazurek-Chlebuś.