„Byłem tego dnia normalnie w pracy i w zasadzie nic nie zapowiadało tego dnia na jakieś nadzwyczajne wydarzenia. Ja będąc w Radomiu, w Szczecinie zazdrościłem zawsze miejscowościom, gdzie coś się działo np. Poznaniowi, Warszawie, gdzie były jakieś przesilenia polityczne, a tu, gdzie trafiam to takie są środowiska o dużym napływie mieszkańców wsi, dwu-zawodowców, do południa pracuje w fabryce, po południu wyjeżdża na gospodarstwo i tak troszkę żałowałem, że się w takim miejscu znalazłem. No i kiedy wybuchły zamieszki w Radomiu, to ja się poczułem dumny, początkowo nie dałem wiary, że w Radomiu coś takiego mogło być, a jednak. Ale wcześniej był Szczecin. Szczecin też jest społecznością napływową. Wyjechałem ze Szczecina w czerwcu, a już w grudniu tam doszło do masakry. Nawet w tej samej stoczni gdzie w 1968 roku, jak były wydarzenia studenckie, marcowe, to w tej stoczni właśnie był cięty kabel na pały dla aktywu robotniczego, żeby studentów lać. Bo tam akurat kolega miał ojca i on tam widział jak mierzyli kabel energetyczny. I w tym samym Szczecinie się zakotłowało. I kiedy przyjechałem do Świdnika, to również miasteczko nieduże, typowe PRL-owskie, wyrosłe na rozwoju przemysłu zbrojeniowego, wszyscy byli napływowi, ale również i w fabryce dużo było ludzi przyjeżdżających z małych miejscowości, ze wsi i nie spodziewałem się, że coś takiego może się wydarzyć. Przyczyna bezpośrednia, to już jest mocno opisana. Ta podwyżka cen, artykułów itd., ale przyczyna głębsza, to był ciąg zdarzeń od wojny. My ciągle mieliśmy świadomość w dużych grupach, że ten system został zainstalowany wbrew woli narodu i ciągle były dążenia do wolnej Polski. I ten tradycyjny kotlet, ta podwyżka, ona była tylko inspiracją taką bezpośrednią, żeby skumulować takie narosłe niezadowolenie. Ja byłem w zakładzie tego dnia, nie byłem w tym miejscu, gdzie było epicentrum tego zarzewia, bo to był wydział produkcyjny, hala numer 1, wydział dokładnie 340. To już tym ludziom oddajmy, niech oni opowiedzą o sobie, w każdym bądź razie to się przerodziło w zatrzymanie hali, później się błyskawicznie ta wiadomość rozniosła, że strajkuje hala jedynka, to trzeba się solidaryzować itd. I dalej ten bieg wydarzeń potoczył się już tak chyba w sposób początkowo chyba niekontrolowany, dopiero później została jakaś powołana władza, ale to było wydarzenie o niesamowitym ciężarze gatunkowym do dnia dzisiejszego. Świdnik wpisał bardzo ważną taktykę w tych protestach, żeby nie wychodzić na ulice. Bo zawsze te bunty, te niezadowolenia miały epizod na ulicy. I wtedy jest bardzo łatwo o prowokację. Ktoś rzuci kamieniem w szybę, ktoś kiosk okradnie, i medialnie nadaje się temu charakter, chuligani, nie chce się pracować, niebieskie ptaki itd., że pracownik to pilnuje warsztatu. A u nas po raz pierwszy i to świadomie była podjęta decyzja, że ten strajk, wtedy to się nazywała przerwa w pracy, przestój, postój, był ograniczany do zakładu. Od razu powiedziany: „Nie wychodzimy poza zakład z uwagi na możliwość prowokacji”, to jest jedna rzecz. Od razu były sprowadzone służby porządkowe na bramach, w przejściach itd., kontrolowanie ludności, obcych ludzi i to chyba utrudniło wprowadzenie prostego zamieszania. Sprawa dalsza to, że był już wyłoniony jakiś komitet, jakaś grupa, czyli nie sposób jest rozmawiać, bo wiec ma swoje prawa i ja nawet nie byłem świadomy wcześniej, że wiecem można manipulować. Po prostu jakimiś okrzykami pojedynczymi itd., wzniecać jakieś podniecenie, oklaski i z tego tłumu została wyłoniona reprezentacja, która później prowadziła rozmowy, były spisane postulaty. One były socjalne generalne, ale były również i polityczne, jak na przykład zrównanie przywilejów policji, zrównanie tych emerytur, zaopatrzeniowych, wynagrodzenia, prawdy, nie represjonowanie za strajk, ograniczenie roli bezpieki. A więc ten podtekst polityczny był głęboki, ale jednak główne, zewnętrzne problemy one sprowadzały się do spraw bytowych generalnie. Podwyżki, zaopatrzenia, traktowania lepszego, BHP-owskich spraw, ale nie tylko. I ten model świdnickiego strajkowania, on się przeniósł na Polskę i wiadomo, że i Gdańsk i Szczecin i inne zakłady już tylko strajkowały w obrębie zakładów. Chodziło o to, żeby ograniczyć możliwość prowokacji. I to jest nasze wielkie świdnickie doświadczenie. Ja nie powiem, czy jest ktoś, kto ten pomysł rzucił bezpośrednio, w każdym bądź razie, kiedy ja już tam się znalazłem w tym tłumie, to już dominowała opinia, żeby nie wychodzić poza zakład pracy. No też było to wynikiem przeszłości. Wiadomo, że wszystkie zrywy wcześniejsze kończyły się użyciem broni i Poznań i Szczecin i Gdańsk i Radom, więc chyba doświadczenie poprzednich zrywów, poprzednich aktów protestu zaowocowało właśnie zmianą koncepcji i to jest naszym świdnickim dorobkiem w całą tą falę przemian po roku 1980.”
Relacja za: http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra/doccontent?id=35737&dirids=1/:, Relacja z Archiwum Programu Historia Mówiona Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie. Rozmowa została przeprowadzona w dniu 26.07.2005 przez Tomasza Czajkowskiego.
„W czasie strajku chciałem się znaleźć na tym placu, bo jednak kiedy to niezadowolenie, kiedy te przerwy w pracy ogarniały cały zakład, a zakład przestrzennie jest dużym terytorium, były podjęte działania, żeby poszczególne wydziały odizolować, zamykać po prostu. Hale zamykano, biura w bezczelny sposób na kłódki, łańcuchami itd., żeby nie dopuścić do zebrania się tłumu. I takie działania również były podjęte w miejscu mojej pracy. Kierownicy byli po odprawie jakiejś i normalnie stosowało się blokady, aktyw partyjny łapał się za ręce. Zamykano drzwi na jakieś łańcuchy, żeby nie dopuścić do wiecu. No i jakimiś dzięki Bogu metodami ludzie wyszli na korytarz, tu główny kierownik agituje i grozi, że będą konsekwencje, ale ktoś z tyłu pchnął ten tłum, z tyłu, nie jeden, tylko wszyscy i pękały po kolei te prowizoryczne zamknięcia i tak było w całym zakładzie. Były próby wyłączania maszyn, tam gdzie była produkcja, mówili, że to jest udział tylko grupki ludzi, że maszyny chodzą, jak maszyna chodzi, to jest hałas, że to niby wszystko, że tu się nic nie wydarzyło. A więc był podejmowany cały szereg rozmaitych działań, żeby nie dopuścić do spotkania się ludzi w jednym miejscu, czyli do wiecu. Bo jeżeli się przekroczy pewną masę krytyczną tłumu, to ona już idzie, żyje swoim życiem i ona jest nie do opanowania. No i nie udało się spacyfikować tych nastrojów w poszczególnych komórkach, więc znalazłem się w jednym z miejsc gdzie do pewnego etapu byliśmy blokowali siłowo, ale to trwało powiedzmy 10 minut i później lawina wyrwała, znaczy tam nie chodziło o wyrwanie drzwi, tylko, że tam taka blokada jakaś, poprzez trzymane się za ręce itd., głównego kierownictwa. Myślę, że ci kierownicy, to po części chcieli, żeby tak bardzo nie byli zaangażowani w to, nie wszyscy powiedzmy, żeby tych ludzi blokować. Ale wiadomo, byli na stanowiskach, byli po odprawie. Więc znalazłem się na tym placu i początkowo najwyraźniej widać było, że brak jest przywództwa i brak jest linii tego wiecowania. Czyli pojawiały się jakieś takie pojedyncze głosy. Ale widać w takiej sytuacji, co to znaczy przywództwo, co to znaczy, że taki tłum bardzo łatwo jest pokierować i to w różne strony, w dobrą i w złą stronę. Dopóty się nie wyłoniło przywództwo tego strajku, a myślę, że ono było spontaniczne w tamtym czasie, to ten tłum był zagubiony. To się śpiewało „Jeszcze Polska nie zginęła”, a to pieśni kościelne „Boże, coś Polskę”, to „Rotę”, ale najwyraźniej ten tłum się niecierpliwił. Czekał na to co się wydarzy i takim tłumem można łatwo w różną stronę pokierować. Tak się szczęśliwie złożyło, że wśród tych przemawiających znalazła się wtedy, bo ona nadała taki charakter zorganizowanego już wiecu, pani Bartkiewicz Zofia, później Puczek no i stąd się wyłoniło pierwsze kierownictwo tego wiecu, a później i związku. Trzeba powiedzieć, że wtedy wyszło na jaw, że być osobą taką, żeby pokierować taką grupą ludzi, to trzeba mieć pewien talent i pewne predyspozycje, żeby przemówić, żeby argumenty pokazać. W każdym bądź razie wiec skończył się tym, że zostało wyłonione kierownictwo, poproszony był dyrektor. Dyrektor się nie odciął od strajków, ówczesny dyrektor naczelny. Znałem panią Bartkiewicz dlatego, że pracowaliśmy w jednym dziale, w związku z tym ona jak gdyby reprezentowała ten biurowiec. Trzeba też powiedzieć, że to była osoba, która przynależała do PZPR-u. Wydaje mi się, że była to osoba, która była trochę niepokorna w tym PZPR-ze, taka sprzeciwiająca się jawnym przegięciom, ale też trzeba jej to oddać, że umiała przemówić do tłumu, bo zanim zabrała głos na wiecu, to i inni zabierali głos, niemniej jednak ona nadała temu wiecowi charakter, jakby narzuciła temu wiecowi przywództwo, ona i pan Zbigniew Puczek. Notabene też partyjny człowiek, ale na przykład sobie zyskał aprobatę takim powiedzeniem „Że ja tych… (brzydkie słowo) drani znam i ja wiem jak z nimi trzeba postępować, jak z nimi trzeba rozmawiać”, no i tym sposobem stał się też pan Puczek jednym z przywódców tego strajku. Więc ja o pani Bartkiewicz mogę tyle powiedzieć, że ją znałem, była osobą ode mnie starszą. Ja byłem młody, ja byłem w wieku jej dzieci. Nie mniej jednak jej wystąpienie, w ogóle odwaga wystąpienia i nadania temu wiecowi takiego porządku, to była jej zasługa i chyba to jest pewna wiedza jak dzisiaj już jako człowiek i polityczny wiem, że żeby coś powiedzieć publicznie, wyrazić jakąś myśl, to trzeba też mieć pewne przemyślenia i pewne doświadczenie. Tak, że pani Bartkiewicz była przygotowana do takiej roli trybuna i zyskała oczywiście poklask i z tej funkcji wywiązywała się nieźle, bo później już były wybory demokratyczne itd. i ci ludzie dalej przeszli już te wszystkie weryfikacje wyborcze, czyli legalnie zostali uprawomocnieni do władzy związku.”
Relacja za: http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra/doccontent?id=35738&dirids=1, Relacja z Archiwum Programu Historia Mówiona Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie. Rozmowa została przeprowadzona w dniu 26.07.2005 przez Tomasza Czajkowskiego.
,,Wspólny cel. Nasze biuro konstrukcyjne było w biurowcu. Nawet wtedy był taki dosyć mocny podział: biurowiec i produkcja. Na halach produkcyjnych to się dokonuje produkcja a w biurach, to są biura konstrukcyjne wyrobów, przygotowanie produkcji. W ogóle personel inżynieryjny generalnie to pracował w biurowcach, w biurach konstrukcyjnych, technologicznych, w OBR-ze, w Badawczym Biurze. Tak, że my byliśmy rozdzieleni tak terytorialnie. I między tymi grupami był antagonizm troszeczkę. Ten biurowiec miał takie troszkę kompleksy uposażeniowe, niedowartościowania, a produkcja znowu miała moim zdaniem pretensje, że ich doli jest winien biurowiec. I takie antagonizmy były i ten wiec, ta przerwa w pracy, to spotkanie się wszystkich jak gdyby obaliło ten mit. Nastąpiło takie jak gdyby zbratanie się, że wszyscy mają jeden cel i ważniejszy, że są problemy ważniejsze aniżeli takie lokalne, drobniejsze sprawy. W tych dniach strajku wyszliśmy do strajkujących, tak jak i wszyscy inni, w każdym bądź razie biurowiec i w ogóle w tym dniu wszyscy wystąpili w jednym miejscu i wszyscy mieli nadrzędne te same problemy. Tak to było podkreślane i nawet gdyby się udało, żeby biurowiec nie wyszedł na ten wiec, to byłby wyraźny podział grupowy. I to miałoby katastrofalne skutki. W związku z tym spotkanie się pracowników produkcji i biurowca, czyli przygotowania produkcji miało tu bardzo symboliczne znaczenie, że został jak gdyby zminimalizowany podział takiej hierarchii intelektualnej’’.
Relacja za: http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/Content/35739/text.pdf, Relacja z Archiwum Programu Historia Mówiona Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie. Rozmowa została przeprowadzona w dniu 26.07.2005 przez Tomasza Czajkowskiego.